Wiersz o wędrówce przez ciemność i przeczucia, gdzie czerwony księżyc staje się lustrem dla duszy. Mistyczna refleksja nad istnieniem, utratą i poszukiwaniem wewnętrznego światła w świecie pełnym cieni.
Który ma bardzo ciekawą historię. Otóż mój kolega, o którym powiem tyle, że pochodzi z miasta słonecznego, które rymuje się do “sprytu”, na ostatniej imprezie wpadł na pomysł założenia czerwonych okularów i patrzenia na księżyc przez nie. Z tego wyniknęło poniższe.
W czerwonego się przeglądałem światle księżyca,
Gdy rozważałem obrazy dotychczasowego bycia.
Ostatni dym z papierosa
Zatoczył krąg, jakby coś chciał powiedzieć.
Ja, utkwiłem wzrok w ciemnościach,
Nie musząc więcej nic wiedzieć.
Zapragnąłem snu, by poranek obudził mnie
Z nowym życiem, celem — by znów ujrzeć cię.
Góro moja, dróg zawiłych ostateczny kierunku,
Abym z ciebie mógł dostrzec
Drogę kolejną, krętą,
W mgle, w dolinie – zaklętą.
Drogę, gdzie kierunki jak czujące nieczucia,
Gdzie dudnią bębny, tętnią przeczucia.
Martwe trawy, widmowe zwierzęta,
Dawnych śmiałków w rozpadlinach truchlęta.
I gdy „dalej” pojawia się z tyłu głowy,
„jeszcze dalej!” — krzyczą ciała połowy.
Bólem odpowiadają byty stare,
Uśmiechami kuszą, żądając na ofiarę
Iskry istości mego istnienia,
Którą próbuję ocalić od cierpienia.
Ciało mej iskry — obronna stanica,
To czułem, gdym się przeglądał w świetle czerwonego księżyca.
Leave a comment