To historia prawdziwa – znów z życia wzięta. Zastanawiałem się, czy potrafię napisać coś zabawnego o mojej porannej gonitwie, żeby zebrać pranie przed nadchodzącym deszczem. Okazuje się, że potrafię! 🙂
This one’s another true story, straight from life. I was wondering if I could write something funny about my frantic morning dash to rescue the laundry before the rain hit. Turns out, I can! 🙂
Któregoś ranka, mówię wam – heca!
Gdy dokładałem drwa do pieca,
Słonko miało świecić przecie,
A tu stalowa chmura. O wszechświecie!
Rzucam więc drwa i lecę na pole,
Krople mnie sieką – nie wydolę!
Miskę złapałem, byle jaką,
Pranie ładuję do niej z kraką.
Klamerki fruwają niczym drzazgi,
Majtki, skarpetki, w mokrej fantazji
Dokładam szybko, bo deszcz mnie goni,
Wrzucam bez składu – niech się już płoni!
I taki zmoknięty i spocony,
Powracam w ciepłego dachu chrony.
Kiedy tu nagle jak to bywa,
Słońce zza chmur się wydobywa.
Dumny z siebie, wyprostowany,
Ogarniam zrzucone w kupę kaftany.
I myślę sobie, głaszcząc brodę:
Było się miotać? To tylko pogoda!
Leave a comment